Kiedy pod koniec 1989 roku dowiedziałem się o zburzeniu berlińskiego muru, a w dwa lata później o rozwiązaniu Związku Radzieckiego, miałem cichą nadzieję – cichą, gdyż zbyt dobrze znam ludzką naturę – że wydarzenia te będą początkiem zdroworozsądkowego i sprawiedliwego ładu na świecie. Zapanuje ogólna tolerancja, idea złotego środka będzie w końcu wprowadzona w czyn, ludzkość wreszcie zacznie żyć lepiej i mądrzej.
Trzydzieści lat po tych wydarzeniach świat jest podzielony jak nigdy przedtem.
Nie są to już podziały między wielkimi blokami państw, ale wewnątrz każdego narodu i każdej społeczności, często we wnętrzu rodziny. Odgórnie narzucana religia politycznej poprawności stwarza nowe głębokie rozłamy i świeże antagonizmy. Kobiety są szczute przeciwko mężczyznom, kolorowi przeciwko białym, biedniejsi przeciwko trochę bogatszym (a nie przeciw tym naprawdę bogatym, którzy w większości finansują tę wielostronną nagonkę). W postępowaniu przestała obowiązywać logika: ateiści i feministki popierają islam; pacyfiści przyklaskują brutalnym atakom Antify; działacze ekologiczni latają na międzynarodowe konferencje wytwarzającymi olbrzymi ślad węglowy odrzutowcami; obrońcy praw zwierząt nie potępiają aborcji; przeciwnicy aborcji nie potępiają corocznego mordu miliardów zwierząt.
Ten brak konsekwencji jest jednak szczególnie jaskrawy po “postępowej” stronie. Oto parę przykładów z ostatnich miesięcy. Premier Kanady Justin Trudeau, który publicznie deklaruje się jako wróg wszelkiej dyskryminacji, uzależnił otrzymanie rządowego dodatku do funduszu letniego zatrudnienia przez niedochodowe organizacje od podpisania deklaracji aprobującej aborcję i homoseksualizm, tym samym automatycznie wykluczając większość organizacji religijnych (a przynajmniej te, które nie chciały pogwałcić swych zasad dla Judaszowych srebrników). W efekcie odrzuconych zostało 1.559 aplikacji, podczas gdy rok wcześniej załatwionych odmownie było tylko 126 takich podań. Ta dyskryminacyjna polityka została wprawdzie przed niecałym miesiącem mocno stonowana, lecz stało się to tylko dzięki społecznemu protestowi i… zbliżającym się federalnym wyborom. Na temat hipokryzji Trudeau i członków jego liberalnego gabinetu można napisać o wiele więcej, ale mogło by to znudzić czytelników spoza Kanady.
Z kolei w swym noworocznym przemówieniu do korpusu dyplomatycznego przy Watykanie papież Franciszek znowu potępił ’nacjonalizm’, równocześnie podnosząc zalety międzynarodowych instytucji. Franciszek nie jest znany z intelektualizmu, ale nawet on powinien wiedzieć, że organizacje typu ONZ czy UE nie kierują się demokratycznymi zasadami, nie mówiąc już o tym, że ich nastawienie do Kościoła jest otwarcie wrogie.
Obłąkana dyktatura liberalizmu rządzi również zewnętrzną rzeczywistością – wystarczy tu wskazać na fakt, że biologiczni mężczyźni uważający się za kobiety mają prawo uczestniczyć w kobiecych zawodach sportowych, które najczęściej oczywiście wygrywają. Dlatego nie użyłem powyżej do opisu rzeczywistości normalnie stosowanego przymiotnika „obiektywna”, gdyż pod liberalną tyranią obiektywna rzeczywistość nie istnieje, wszystko jest subiektywne i równoważne: “Co się komu w duszy gra, co kto w swoich widzi snach”. Zarazem jednak – i tu wracamy do tematu podstawowej niekonsekwencji – ten proces zmierza do przetworzenia indywidualnych jednostek w identycznie myślące, identycznie wysławiające się klony, akceptujące wszystko i nie kwestionujące niczego. I, jak psy Pawłowa, zanoszące się zgodnie wrogim ujadaniem na sam dźwięk słowa ’rasizm’.
W Ameryce Północnej konserwatyści są coraz bardziej dyskryminowani nie tylko przez społeczne media, ale również – bardziej złowróżbnie – przez instytucje finansowe. Facebook, YouTube i Twitter zawieszają albo likwidują ich konta. Stripe, PayPal i Patreon odmawiają zbierania funduszy na ich potrzeby. Oficjalnym pretekstem jest “niestosowanie się do reguł społeczności” lub “propagowanie przemocy”. Równocześnie jednak konta lewicowych lub wręcz anarchistycznych grup takich jak Antifa (uznana przez rząd Stanów Zjednoczonych za domową organizację terrorystyczną), pomimo ich ciągłych wezwań do aktów gwałtu wobec politycznych przeciwników, funkcjonują tam bez przeszkód. Co gorsza, nawet MasterCard i Visa powoli przyłączają się do tego politycznie poprawnego bojkotu: w sierpniu ubiegłego roku odmówiły one pośrednictwa w zbieraniu donacji dla Freedom Center Davida Horowitza. Ludzie kierujący owymi organizacjami są jednak zawsze pełni frazesów o demokracji, społecznej sprawiedliwości i swobodzie przekonań.
W 2014 roku komunistyczny (przynajmniej wciąż z nazwy) rząd Chin ogłosił stopniowe wprowadzanie tak zwanego “social credit system”, czyli systemu oceny obywateli, który ma obowiązywać w całym kraju do roku 2020. Pozytywne – oczywiście według oficjalnych kryteriów – zachowania będą nagradzane punktami. Punkty te będą odbierane za postępki ’negatywne’: złą jazdę samochodem, palenie papierosów w miejscach zabronionych, ale również za kupowanie zbyt wielu gier komputerowych czy rozpowszechnianie fałszywych wiadomości (fake news) w internecie. O tym, które wiadomości są prawdziwe, a które nie, zadecydują rzecz jasna same władze. Osoby posiadające niską albo zerową ilość punktów nie będą mogły między innymi podróżować samolotami, używać szybkich połączeń internetowych, zatrzymywać się w najlepszych hotelach, wysyłać swych dzieci do prestiżowych szkół i obejmować kierownicze stanowiska.
Nie łudźmy się jednak, że to jest tylko skrajna chińsko-komunistyczna aberracja. Zaczątki takiego systemu na Zachodzie już istnieją i opisałem je powyżej. Totalitarny liberalizm – oksymoron doskonale określający to zjawisko – stanowi realne i chyba jak dotąd największe zagrożenie dla ludzkiej wolności, gdyż ukrywa swe niszczycielskie cele pod płaszczykiem wzniosłej humanitarnej frazeologii. Ta zaś łatwo uwodzi mentalnych prostaczków i naiwniaków. Stare polskie powiedzenie mówi o diable, który ubrał się w komżę i ogonem na mszę dzwoni. Dziś możemy mówić o kochającym pokój i ludzkość hippisie z wielką policyjną pałą w garści. Ale nie wolno nam dać mu się zmusić do posłuszeństwa, idzie tu o zbyt wysoką stawkę.
.
Mariusz Wesołowski
Styczeń 2019 roku
Krzepiące jest istnienie ludzi i dawanie przez nich swojego czasu i sił dla zacnego, zbożnego nawet celu.
Trzeba ogłaszać, że diabeł w ornat się ubrał i na mszę ogonem dzwoni. Niekoniecznie prawie dosłownie, jak w przypadku “katolickich” organizacji. Ale przy każdym powoływaniu się złoczyńcy na piękne hasła. Trzeba o tym mówić, ba – krzyczeć!
Myślę, że trudno będzie zwalczyć ten szatański, za pomocą masonerii Wielkiego Wschodu (miedzy innymi oczywiście) pchany walec. Na razie przegrywamy wojnę o kulturę i jako pokolenie musimy się pogodzić z tym, że nie zobaczymy zwycięstwa.
Tyle, że historia to wahadło i wreszcie odbije. Aby znów uderzyć w drugą stronę za czas jakiś. Jak to było na początku XX wieku w Portugalii, Meksyku, Francji, potem w Rosji i Chinach. Maoistowska rewolucja kulturalna przeszła ze Wschodu na Zachód i uszminkowana, w nowych, acz naddartych dżinsach urządza sądy hunwejbinów nad przyzwoitymi ludźmi. Mieliśmy to w latach ’40 i ’50 w Polsce.